NZP: Jak sobie poradzić z kąśliwymi uwagami rodziny na temat tego, co jecie?
Zanim zaszłam w ciążę nosiłam rozmiar 38. Mogłam jeść wszystko. Metabolizm miałam jak Pendolino. Niestety, mówiąc kolokwialnie, rozwaliła go moja niefrasobliwość w ciąży. W pierwszej przytyłam 21 kilogramów. Jadłam za dwoje, bo dookoła słyszałam, że ciąża rozgrzesza. Do dziś nie mogę zrozumieć, że w to uwierzyłam, ale wtedy ta teoria bardzo mi pasowała. Po urodzeniu córki nie mieściłam się w żadne spodnie sprzed ciąży. W drugiej bardziej się pilnowałam (przytyłam już tylko 12 kilo) ale pozostałości z pierwszej nie pomagały. Po urodzeniu synka nosiłam spodnie w rozmiarze 42.
W końcu powiedziałam dość i stało się to w szatni w sklepie z dżinsami. Dżinsowa rozmiarówka 32 cale w pasie okazała się dla mnie za mała. Dopinałam się ale na mocnym wdechu. Większych nie mieli i to było jak kubeł zimnej wody na głowę. Ocknij się kobieto i weź się za siebie, bo za rok będziesz jak piłka treningowa!!!
U mnie jest tak, że jak powiem A, to leci już cały alfabet, aż do Z. Bezkompromisowo. Nigdy się nie cofam, nie użalam nad sobą, nie patrzę do tyłu. Jak coś postanowię, to nie ma odwrotu.
Grubą krechą przekreśliłam wszystkie złe nawyki i cały mój dotychczasowy tryb życia.
Zmieniłam sposób odżywiania i zaczęłam dużo ćwiczyć. Chudłam i czułam się świetnie.
W sumie schudłam 21 kilo. Od 4 lat noszę rozmiar 36 a dżinsy kupuję w rozmiarze 28 cali.
Jak zaczęłam, rodzina patrzyła na mnie jak na dziwaka.
Zgoda, ma prawo, ale nie ma obowiązku! A to czy chce, aby jej zostało tu i ówdzie, zależy tylko od niej.Masz prawo żyć jak chcesz!Jak zaczniecie, będą na Was patrzeć jak na dziwaka i dla własnego zdrowia psychicznego lepiej się z tym pogodzić. Uwierzcie, z taką łatką da się żyć ;). Jadłaś schabowego i było dobrze. Ziemniaki ze skwarką i żyłaś. Dwie dokładki czekoladowego tortu i byłaś szczęśliwa.
Byłaś, ale teraz chcesz być szczęśliwa inaczej i MASZ DO TEGO PRAWO!
Twoja rodzina nie musi tego akceptować, nie musi pochwalać. Ale powinna zaakceptować bo każdy ma prawo żyć jak chce.
Mogą doradzać, wyrażać swoje zdanie, ale decyzja należy do Ciebie. Doradzający powinien ją uszanować, ale jeśli tak się nie stanie, nie zawracaj sobie tym głowy.
Nigdy nie polemizuj, nie umoralniaj, nie ucz i na siłę nie zmuszaj do podzielania Twoich koncepcji. Żyj i daj żyć innym!
Nigdy nie czułam potrzeby tłumaczenia się z moich decyzji. Nigdy nie patrzę innym w talerz i nie komentuje tego, co się tam znalazło. Odżywianie wpływa na stan zdrowia, o czym przekonałam się wielokrotnie. NFZ jak działa, każdy widzi. W tej kolejce nie ma już miejsca, więc nasze zdrowie jest w naszych rękach. Każdy jest dorosły i wybiera za siebie. Jeśli ktoś to bagatelizuje, to trudno.
Polacy mają tę manierę, że muszą wszystko komentować, wyrażać swoje opinie, "a ja na Twoim miejscu to .....".
Pamiętaj, że nikt nie jest i nigdy nie będzie na Twoim miejscu i nikt za Ciebie życia nie przeżyje!
Jeśli chcesz zacząć żywić się zdrowo i zrzucić nadprogramowe kilogramy, to to zrób i nie oglądaj się na nikogo.
Mój mąż, jak zaczęłam jeść inaczej, czy tego chciał czy nie, musiał dołączyć do mnie. Dom to nie restauracja. Tu dwóch obiadów nie ma i albo je to co ugotowane, albo gotuje sobie sam ;).
Jadł dzielnie i choć na początku mówił, że nie muszę się odchudzać, bo ładnie wyglądam etc., to z czasem, jak schudłam, stwierdził, że wyglądam jeszcze ładniej.
Początkowo, choć fantastycznie się przystosował, nie rozumiał tej zmiany. Będąc u mamy na obiedzie rzucał się na schabowego jak wygłodniały pies na golonkę. Dziś jest bardzo świadomy tego co je. Czyta moje książki, śledzi nowinki w internecie, pasjonuje się najnowszymi badaniami dotyczącymi wpływu odżywiania na zdrowie. Tematem amigdaliny zainteresował mnie właśnie mój mąż i to on dzień w dzień pilnuje abyśmy zjedli po 2 pestki ;).
Dajcie czas swoim mężom. Tłumaczcie, po co te zmiany, czemu mają służyć. Poproście, że jeśli nie popiera i nie wspiera to niech chociaż uszanuje i nie przeszkadza.
Z czasem się przyzwyczai ;)Nie umoralniaj Bardzo często jest tak, i wiem to z Waszych listów, że tłumaczycie się z obranej drogi. Na rodzinnych obiadach mówicie, że trzeba jeść to czy tamto, a tego czy tamtego nie etc.
Nie róbcie tego bo narażacie się na śmieszność. Pamiętaj, żyj i daj żyć innym.
Ja nigdy nie komentuję, chyba że mnie ktoś pyta. Jak nie pyta, to sobie obserwuję, jak ciocia z nadwagą wcina kolejną porcję sernika a za chwilę nałoży sobie sałatkę w majonezie. Smacznego.
Jak zaczynałam, traktowana byłam jak dziwak. Już się ta łatka odkleiła, bo teraz stoją za mną moi klienci, którzy są twardymi dowodami wszystkich moich teorii.
Jak mnie pytają o cukrzycę, nadciśnienie, chorą wątrobę to wiedzą, że mam wiedzę i doświadczenie i nie mówię czegoś, bo tak mi się wydaje. Mówię, bo wiem i sprawdziłam na swoich klientach.
Tu jestem w lepszej sytuacji niż Wy, ale nie przejmujcie się tym.
Jest smaczne, ale dziękuję. Proszę, nie nalegaj. Jestem już najedzona.
Nie daj sobie nałożyć na talerz czegoś, czego nie chcesz jeść.
Tylko spokojnie
Pół roku temu dostałam list od dziewczyny, która non stop kłóciła się z mamą o to, co je. Napisała mi, że nie ma już siły, że w kółko się spierają, udowadniają jedna drugiej, która ma rację. Mijają się w kuchni, ponieważ każda najmniejsza uwaga kończy się awanturą.
Poradziłam jej aby na spokojnie porozmawiała z mamą. Bez wyrzutów, bez emocji. Szczerze, od serca. O tym, dlaczego chce zmienić sposób w jaki je. W jaki sposób chce to zrobić. Co chce osiągnąć. Że głodzenie się i anoreksja to nie to samo co zdrowe, naturalne, nieprzetworzone jedzenie.
Podziałało. Spokojna rozmowa, szczera, bez podnoszenia głosu i pretensjonalnego tonu sprawiła, że mama powiedziała "nie będę przeszkadzać, zobaczymy co z tego wyjdzie".
To dużo. Na tamten moment był to milowy krok.Przygotowując się do napisania tego tekstu odświeżyłam kontakt. Okazało się, że mama przeszła na "jasną stronę mocy" i dziś je tak samo jak córka.
Pamiętajcie, agresja rodzi agresję i do swoich racji jesteśmy w stanie przekonać kogoś tylko i wyłącznie na spokojnie.