
Temat asortymentu sklepiku w szkole mojej córki jako członek rady rodziców poruszyłam już rok temu. Wtedy zostałam zakrzyczana że dzieci mają prawo jeść chipsy, słodkie bułki, lizaki i popijać to wszytko colą i słodkimi sztucznie barwionymi napojami. Na tym polega dzieciństwo.
Jak to mówią, kijem Wisły nie zawrócisz. Zostało po staremu.
Jak to jest z tymi słodyczami?
Są rodziny w których słodycze są na co dzień i na zasadzie „ile chcesz i jakie chcesz”. Wiem że są dzieci które nie dostają do szkoły tzw. śniadaniówki a po prostu kasę w kieszeń i mają sobie w szkole radzić. Wielokrotnie odwożąc córkę do szkoły widziałam otyłe dzieci niosące w foliówce colę i pączki czy drożdżówki.
Są też rodziny w których słodycze są od czasu do czasu, w wydzielone dni, mocno selekcjonowane co do jakości i ilości. Takie dziecko „wychodząc z domu” ma zbudowany pewien system wartości jeśli chodzi o żywienie. Ale oprócz tego co rodzice wpoili w domu, jest jeszcze coś co dla dziecka, ba! …. dla każdego człowieka jest kwestią bardzo istotną, a mianowicie poczucie akceptacji.Wielu dorosłych ma z tym problem, a co dopiero kilkuletnie dziecko zwłaszcza na starcie swojej szkolnej przygody.
Dziecku trudno jest odmówić koleżance która mówi „nie zjesz, nie smakuje Ci ode mnie, nie lubisz mnie?”. Dziecko nie chce odstawać. Nie chce być z boku podczas gdy cztery koleżanki jedzą cukierki na które zrobiły zrzutę. Jak to mówią „jak wchodzisz między wrony, kraczesz jak i one”. Takie jest życie. Nieustannie uczmy nasze dzieci asertywności i tłumaczmy bo to zaprocentuje na przyszłość. Póki co od 1 września wspierać nas w tym będzie nowelizacja ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia.
I jest burza!
Sklepiki wymiotło z większości szkół jak po przejściu tsunami.
Przygotowując się do napisania tego artykułu przejrzałam co pisze się w sieci na temat tych zmian.
Jedni rodzice są zachwyceni, drudzy oburzeni że ich dziecko nie będzie mogło w szkole kupić chipsów, no i są też sami właściciele sklepików, wściekli że przez nowe przepisy musieli zamknąć działalność bo przestała być opłacalna tzn. oni przewidzieli że prowadzenie sklepiku według nowych zasad jest skazane na niepowodzenie. Dr Dobrawa Biadun, ekspertka Konfederacji Lewiatan powiedziała że nowe przepisy to kolejny projekt który pomija aspekt gospodarczy.
Rozumiem argumenty przedsiębiorców. Oni patrzą na zysk. Postępująca u dzieci kandydoza, problemy ze skupieniem uwagi czy otyłość to nie jest ich zmartwienie. Rozumiem też Panią z Lewiatana bo dla niej liczy się dobro przedsiębiorców. Ale czy rozwój małej przedsiębiorczości ma się odbywać kosztem naszych dzieci? Dziecko pozbawione rodzicielskiej kontroli to klient idealny. Łasy na kolorowe i słodkie. A że słodkie uzależnia to interes kręci się doskonale.
Wszystko bez sensu!
W sieci spotkałam się z opinią jednej z właścicielek sklepiku że prowadzenie tego biznesu na nowych zasadach jest bez sensu?
Limit 10 gramów cukru i tłuszczu na 100 gramów produktu, oraz limity na sól przekreślają cały dotychczasowy asortyment sklepików. Ale produktów z ilością poniżej tych norm jest całe mnóstwo. Pysznych i fajnych, które wielu dzieciom zasmakują jeśli tylko będą miały szansę spróbować. Ale trzeba szukać, a to męczy i jest bez sensu.
Ja uważam że można zaoferować dzieciom naprawdę ciekawą ofertę. Trzeba tylko chcieć
Jak oceniam zmiany ?
Bardzo pozytywnie. I z mojego punktu widzenia uważam to za krok milowy w rozwoju naszego społeczeństwa. Z drugiej strony nawyki wynosi się z domu. To nie szkolny sklepik spowodował że polskie dzieci są w czołówce otyłych w Europie, a żywienie domowe.
Za nową ustawą powinna pójść edukacja, aby dzieci zrozumiały czemu te zmiany mają służyć. Tę edukację powinna zapewnić szkoła, za pieniądze z Ministerstwa Edukacji. Moja córka mówi że jej koleżanki nie rozumieją dlaczego zaszły zmiany w szkolnym sklepiku. Dziecko widzi że ktoś mu coś zabrał, a nie wie dlaczego?
A Co Wy myślicie o nowych przepisach?
Jak wyglądał szkolny sklepik przed nowelizacją ustawy a jak teraz?
Wyrobione nawyki i przyzwyczajenia owocują w przyszłości.
Sam mam córkę 3 lata. Słodycze dostaje raz w tygodniu. (zje jednego batonika i tak się zasłodzi że nie ma ochoty na więcej)
uwazam ze powinny byc w szkole zajecia np jakas godzina w tygodniu czy zajecia dodatkowe ale obowiazkowe- typu o zdrowym stylu zycia, a tam co jesc, co jest zdrowe, propagowanie ruchu, itp.
Tak -trzeba chcieć zdrowo sie odzywiać, jest wile opcji jedzenia- nawet tych zdrowych slodycy bez tony chemii tylko niestety musi sie chciec je samemu zrobić, a nie isc do sklepu i kupic na odwal dziecku paczke czipsow czy innego syfu.
A jak sama nazwa wskazuje godzina wychowawcza jest od wychowywania a nie tak jak u mnie było czy w gimnazjum czy w liceum gdzie Pani robiła sobie po prostu 7 godzinę w tygodniu swojego przedmiotu....
Co do przedsiębiorców - gdyby szkolny sklepik zamienić w mały bufet ze świeżymi kanapkami z ciemnego pieczywa, sałatkami owocowymi w plastikowanych pojemniczkach, ciasteczkami i batonikami musli, świeżo wyciskanymi sokami, koktajlami owocowymi byłoby genialnie! Pytanie tylko czy wystarczająca ilość dzieci posmakowała takiego jedzenia w domu by mógł się on utrzymać ?
W naszej szkole nie ma sklepiku, natomiast wstawiono maszynę z pseudo zdrową żywnością. Niby EKO batoniki, ale mega słodkie i koło zdrowej żywności na pewno nawet nie leżały. Jest mus owocowy Kubuś, może być. Ale są też słodzone sztuczne napoje typu Tymbark, Kubuś Play. A na maszynie widnieje wielka nalepka, że wszystkie produkty w owej machinerii nie zawierają cukru oraz syropu skrobiowego czy glukozowego. Dzisiaj rano przed lekcjami kolejka do maszyny ustawiła się oczywiście, bo dziecko niestety, ale nie ma śniadaniówki ze zdrowym jedzeniem, z żadnym podejrzewam jedzeniem.
Miłego dnia
Cukier wyrzuciłabym z życia społeczeństwa bez mrugnięcia okiem. Z tym się zgadzam.
Miód jest dozwolony, ksylitol ponoć zabroniony. Dlaczego? Przecież to właśnie nadmiar fruktozy może powodować otyłość.
Poza tym sól. Sól jest zdrowa. Oczywiście nie ta czysta, biała, ale np. kamienna, himalajska. Jest potrzebna żeby żyć.
Chipsy, cola - do kosza. Zgadzam się bez dwóch zdań :)
Tylko tak jak piszesz, w wielu domach i tak dzieciaki dalej będą się żywić tak jak to robiły do tej pory, bo ich rodzice nie widzą w tym nic złego.
Pierwsza na Śląsku w pełni wyposażona kuchnia uczniowska wraz z aneksem jadalnym mieści się w naszej szkole. Swoje podwoje otwarła w październiku 2013 roku.
http://sp11.webity.pl/o-szkole/przepisy-kulinarne/
ps. Wiele osób myśli że zdrowe gotowanie/odżywianie wiąże się z dużymi kosztami, godzinami spędzonymi w kuchni - powinni odwiedzić Twojego bloga :) sama kiedyś tak myślałam, ale odkąd zaszłam w ciąże, potem urodziłam synka zmieniłam zdanie. Pomógł mi w tym Twój blog - dziękuję. Marta
Marta
Te zmiany nic raczej nie zmienią, bo rodzice najwyżej nakupują dziecku w Biedronce słodyczy na cały tydzień do szkoły, które dziecko pewnie zje w ciągu 3 dni ;)
Co z tego, że w sklepiku szkolnym nie ma śmieciowego jedzenia, skoro obok szkoły są inne sklepy, które moga sprzedawać, co chcą? Albo co za problem, żeby rodzice sami dziecku dali? To jak walka z wiatrakami.
Wczoraj czytałam artykuł z gazety lokalnej na temat nowych sklepików szkolnych. I co? uczniowie sami przyznali, że jak będą chcieli, to pójdą na długiej przerwie do sklepu obok, na stację benzynową i kupią, co będą chcieli. Od początku roku szkolnego w dużym liceum, gdzie uczy się parę setek dzieci sprzedano jedno jabłko... Albo wszyscy mają swoje owoce, albo jednak coś tu nie działa...
Sama idea jest dobra, ale wykonanie... zostawia jeszcze wiele do życzenia. Bez edukacji w kwestii żywienia nic się nie zmieni...
Ja też zaczęłam chodzić do szkoły w roku 2000 i popieram to, co mówi Małgosia. Jako dziecko wychowane w domu, gdzie owszem - słodycze były, ale dobrej jakości sklepowe/wypiekane samodzielnie, gdzie jadło się zdrowo, gdzie kolorowe napoje i chipsy to było największe istniejące zło tego świata... tak, w szkole jadłam nawet te chipsy. I to nie tylko gdy częstowali koledzy, ale też sama je czasem kupowałam, PODKREŚLAM - doskonale zdając sobie sprawę z tego, że są niezdrowe. Presja kolegów była zbyt duża dla mnie jako małego dziecka, dlatego z autopsji zgadzam się w pełni z tym, co powiedziała Małgosia i mam nadzieję, że to będzie dopiero początek bardziej przemyślanych zmian, np. w kierunku by dzieci nie mogły przynosić do szkoły słodyczy, tak jak ktoś napisał jest w Szwecji, wtedy te bezsensowne kwestie tej ustawy odejdą w zapomnienie i dzieci albo będą musiały przynosić własne zdrowe posiłki, albo kupować zdrowe w sklepikach.
Serdecznie pozdrawiam Ania
Tak samo w sklepiku. Z wygody, uzależnienia od cukru, soli( nieuświadomionego lub obśmianego) dziecko wybiera snikersa, chipsy lub pizerkę.
Drugi aspekt to ceny. Nie oszukujmy się 2 litry coli kosztują tyle co szklanka soku wyciskanego czy koktajl. Sałatka owocowa, zdrowa kanapka są dużo droższe niż baton czy pączek.
Inna sprawa to osiedlowe sklepiki obok szkół. Tam jest wszystko a nawet więcej niż było kiedyś i dzieciaki latają na przerwach lub przed szkołą na zakupki;pp
Ustawa to krok milowy, ale nieprzemyślany, taki pod publiczkę przed wyborami.
Dla mnie sklepik to pierwszy wazny krok ! TAK CHCEMY COS ZMIENIC !
Jednak uwazam ze rozwiazanie ze sklepikami to troche jak tabletka na bol glowy. A warto zbadac dlaczego boli ? Moze zamiast wyrzucac 4mln zl na beznadziejne referendum (na ktore pewnie pojdzie max 20%) warto wydac ta kase na edukacje dzieciakow co warto jesc i dlaczego. Mimo iz rodzic bedzie dawal na batona, swiadomosc zdrowego odzywiania i konsekwencji spowoduje, ze dzieciak wybierze zdrowa przekaska.
Drugim krokiem powinno byc uciecie nagminych zwolnien z WFu !!
Ależ się uniosłam :) Miłego dnia.
Jednocześnie prowadzę od 10 lat szkolną stołówkę.I od wejścia w życie ustawy o zdrowym żywieniu zorganizowałam mały bufecik przy stówce.Z moich obserwacji
co wynika.Dzieci i młodzież najpierw głośny bunt i dużo komentarzy typu: jak to
zabierają nam wolność i prawo wyboru tak drastycznymi zakazami.
Dzisiaj mogę stwierdzić,że bardzo dobrze się stało.Mnie jako właściciel stówki i bufetu
szkolnego ,zachęcono zmiany.I tak się stało,zamiast drożdżówek Ja i mój personel
pieczemy ciasta typu: marchewkowe ,czekolodowo-cukiniowe,buraczkowe ,jogurtowe
z różnymi owocami oczywiście według przepisów Małgosi . Poszukuję w internecie na
różnych blogach.Kanapki podajemy tylko z pieczywa żytniego i pełnoziarnistego.
Wody sprzedajemy duże i ilości,ale jadłospisu wprowadziłam również wodę z cytryną
Kasza Kus kus,jaglana gryczana jest przez dzieci akceptowana ,bo sprawdzam co zjadają .Owszem,dużo dzieci i młodzieży nie zjada surówek i dlatego często podajemy
blanszowane brokuły, warzywa na parze ale zawsze w formie dekoracji talerza i coraz
częściej dostrzegam że dekoracja również jest zjadana.
Jednak mnie martwi postawa dyrektora szkoły,który jednak dopuścił aby na szkole
znajdywały się maszyny z tak zwaną zdrową żywnością typu batoniki musli,które
mają przekroczony cukier trzykrotnie, czekolada instant i tym podobne.Myślę że edukację trzeba zacząć od dyrektorów szkół,bo okazuje się że nie do końca wiedzą co
znaczy zdrowa żywność.
Jak najbardziej jestem za uczeniem dzieci i młodzieży o zdrowym odżywianiu, ale pamiętajmy też, że każdy człowiek lubi co innego. Siłą nikt we mnie kaszy jaglanej nie wmusi, a gryczaną zjem tylko pod jedną postacią, zrobioną przez moją babcię.
A słodzenie miodem - a co z ludźmi na niego uczulonymi? Albo znowu - tymi, którzy go nie lubią? Mnie odrzuca sam zapach, o jedzeniu nie ma mowy.
Jak wszędzie, trzeba zachować zdrowy rozsądek i tutaj.
Bawią mnie za to komentarze np licealistów, którzy żalą się, ze oni powinni móc sami o sobie decydować, bo są tacy dorośli. Ale np papierosów legalnie palić w liceum też nie można, nawet po 18 roku życia.
A sama pamiętam, ze w sklepiku w liceum pierwsze zawsze znikały świeże kanapki i sałatki. Teraz w bufecie na uczelni jest tak samo - drożdżówki idą na równi z kanapkami, a nawet zostają w tyle, nie mówiąc o tradycyjnych, normalnych obiadach, które są bardzo popularne, bardziej niż słodycze.
Pozdrawiam !
Patryk - żywieniowiec
Autor bloga o żywieniu zbiorowym konsumentów
Poza tym widząc obecną modę na zdrowy styl życia dziwi mnie, że Ci zdrowo odżywiający się rodzice dają swoim dzieciom co bądź, byle by zjadło ?
Małgosiu jakie słodycze jadają Twoje dzieci w tygodniu?
Myślę, że dobrym sposobem byłoby poprowadzenie takiej lekcji o zdrowym II śniadaniu, ale jednocześnie z połączeniem z ciekawym wyglądem jedzenia, które zachęcałoby do pałaszowania zdrowych przekąsek :) Np. rzodkiewki-myszki, kanapki-łódki i inne tego typu rzeczy. Najlepiej, jakby wyzwolić w dzieciach delikatną "rywalizację" - kto przyniesie lepszy posiłek, zdrowszy. Może wtedy pod presją rówieśników inne dzieci bardziej by się ugięły. Ale nie jestem pedagogiem ani rodzicem, nie wiem, czy byłoby to poprawne pod względem wychowawczym :)
Uważam, że jeśli nie udaje się nam uzyskać efektu poprzez kampanie społeczne, to trzeba próbować prawnych rozwiązań. Wiem, że znajdą się rodzice, którzy nakupują słodyczy w Biedronce na cały tydzień, ale myślę, że inna cześć zacznie kombinować, co tu dobrego dać dziecku do jedzenia, bo już nie będzie wymówki, że można dać 5-10 zł i niech sobie kupi, część zastanowi się nad ideą wprowadzenia przepisów. Nie będzie już tłumaczenia, że inni jedzą. Jestem na TAK!!!
Na koniec dodam ciekawostkę: według tej ustawy zupki w proszku spełniają kryteria ilości soli ....
wszystkich czytających serdecznie pozdrawiam
Ewa K.
---
Jeśli chodzi o słodkie w domu... ja też limituję i kupuję tylko słodycze "dobre". Czytam etykiety, zamawiam na internecie lizaki z ksylitolu i inne rzeczy, czekolada tylko 70% i powyżej... ale jak gdzieś idziemy i dzieciaki dorwią coś "zwykłego" słodkiego to pożerają w tempie rakietowym. Jak im ktoś coś przywiezie to pochłaniają, zwłaszcza młodszy (paczka żelków haribo na raz i tylko patrzy żeby mu ktoś nie zabrał). Raz na jakiś czas pozwalam, ale większość otrzymanego słodkiego zabieram, czekam aż zapomną i wywalam do kosza :P
Nawet automat z kawą został zlikwidowany.
Szkoda tylko ze na zebraniu wychowawczyni nie poruszyła tego tematu:((
W moim domu żywienie siostry polega wyłącznie na słodkościach. Do szkoły drożdżówki, kołaczyki i jakieś batony, po powrocie trzeba koniecznie braki cukru uzupełnić nutellą, na deserek chipsy a kolacyjną zupkę chińską najlepiej zagryźć kilkoma cukierkami.
Jeśli dziecko z domu nie wyniesie zdrowych nawyków to szkoła nic mnie wskóra. Nie rozumiem tego wszystkiego. Kiedyś fakt, nie było takiej wiedzy na ten temat. Ale teraz? Wszędzie o tym trąbią a rodzice mają to w czterech literkach. Nie wiem czy to lenistwo, głupota czy co? Przecież kochając swoje dziecko powinno im zależeć na ich zdrowiu...